Jeżeli bywaliście kiedyś na forach dyskusyjnych, pewnie mieliście okazję zobaczyć gigantyczne wątki, takie ciągnące się nawet przez setki stron. Niewiele osób zdrowych na umyśle spróbowałoby to przeczytać w całości, przynajmniej jeśli mają w życiu jakieś zobowiązania.
Ale celem tego blogu jest coś podobnego, jeżeli nie gorzej. Chciałbym przeczytać w całości dyskusję o ustroju Rzeczypospolitej Obojga Narodów, Starej Republiki, aż do 1795 roku, kiedy przestała istnieć jako niepodległe państwo. Pomysł jest niezaprzeczalnie szalony i poważni historycy zarąbaliby mnie za samo pomyślenie o takiej myśli. Ale oto jesteśmy i wbijamy w grunt łopatę.
W istocie będziemy robić coś jeszcze, co nie przystoi akademickim historykom. Będziemy brać ludzi z przeszłości poważnie w tym, co mówią i jak się spierają z sobą. Otwarcie dyskutują (nie pozostawiając tego stojącej ponad nimi władzy) kwestie takie jak ochrona ich wolności; budowa państwa wystarczająco mocnego do jej obrony; współistnienie skonfliktowanych religii i przekonań; wreszcie, niechęć ludzi do rezygnacji z politycznych i ekonomicznych przywilejów nawet w obliczu śmiertelnego zagrożenia. I wiele innych. Niektóre z tych spraw możecie uznać za ważne nawet dzisiaj, chociaż nie będę wmuszać podobieństw. Byłoby to raczej nudne. W każdym razie, możecie pozostać tu nawet w oczekiwaniu rozrywki, chociaż trudno mi ocenić jej jakość.
Odsyłam do Regestru Generalnego po informacje o moich dokładniejszych planach co do lektur.
Po pierwsze, meta-kontrowersje
Jestem świadom możliwych zarzutów wobec założeń tej strony. Niektórzy powiedzą, że Polska była pewnie świetną republiką dla szlachty, ale jej poddani żyli w niewolniczych warunkach. Inni, że (etniczni) Polacy zagrażali kulturowej tożsamości innych grup etnicznych. Jeszcze inni, że człowieku, Rzeczpospolita w końcu upadła i została pożarta przez sąsiednie monarchie. Czy nie świadczy to o fundamentalnym skażeniu wszystkiego, co było wcześniej?
Wymieniłem stwierdzenia, które mają pewne podstawy. Bardzo bym chciał mieć trochę czytelników zainteresowanych grzechami i występkami Rzeczypospolitej. Prawdopodobnie będę cały czas dotykał tych spraw. I w sumie, to właśnie wymieszanie cech dobrych i spaczonych czyni nasz przedmiot zajmującym.
Proszę mi pozwolić na używanie słowa ‘Polska’ jako skrótu od “Rzplitej Polski i Litwy, w tym Prus, dużej części Rusi i wielu innych ziem”. W ten sposób ludzie nazywali to państwo wieki temu, mając na myśli byt polityczny; nie doszukujcie się w tym etnicznego nacjonalizmu. Fraza “Rzeczpospolita Polsko-Litewska” [chodzi o ang. Polish-Lithuanian Commonwealth] zawiera długie słowa, jest wymyślona przez współczesnych historyków i przez to brzmi raczej drętwo. “Rzeczpospolita” albo “Rzeczpospolita Obojga Narodów” to nazwa przyjęta w tej części Europy, ale może być niejasna bez znajomości jej historii. Wreszcie, “Starą Republikę” wymyśliłem na potrzeby tego blogu.
Dlaczego umieściłem Polskę, Litwę i Ukrainę w opisie strony, pomijając Białoruś itd. Ponieważ te kraje były, choćby na krótko w wypadku Ukrainy, niepodległymi składnikami Rzptej. Opis jest już wystarczająco długi w obecnej formie.
Zapytacie, dlaczego nazywamy coś składającego się z Królestwa Polskiego i Wielkiego Księstwa Litewskiego ‘republiką’. Cóż, jedno, że termin ‘republika’ rozumiano kiedyś luźniej. Ludzie wykształceni z w miarę cywilizowanych monarchii, tych przynajmniej rządzonych przez prawo, także nazywali je ‘republikami’; głównie przez klasyczno-rzymski snobizm (w którym również Polska lubowała się wielce). Ale co najważniejsze, Polska była także republiką w świetle bardziej znajomej definicji, ponieważ jej obywatele wybierali za każdym razem swojego króla-wielkiego księcia i bardzo różni ludzie zdołali ten urząd zdobyć. Nie było więc żadnego dziedzicznego urzędnika w całym państwie (jeśli nie liczyć książąt lennych) i ostatecznie wszystko zależało od elektoratu.
Poważne względy
Jeśli miałbym wskazać swojego poprzednika i porównać do czegoś własne przedsięwzięcie, wskazałbym pewnie (przy całej skromności, jaką muszę zachować), Machiavellego Rozważania o Liwiuszu (napisane ok. 1513-1519, zwykle w starej polskiej historiografii funkcjonujące jako Discorsi). Machiavelli mierzy się tutaj z historią Rzymu opowiedzianą przez Tytusa Liwiusza w I wieku p.n.e., ale tak naprawdę szuka odpowiedzi na ogólniejsze pytania o sposób ustanowienia państwa republikańskiego.
Był to problem, który głęboko przejmował człowieka znanego głównie ze swoich, ekhm, makiawelicznych obserwacji politycznej praktyki. Wyłożył je w sławetnym Księciu (powstałym mniej więcej wtedy, co Rozważania). Prawdziwe przekonania polityczne Machiavellego były demokratyczne. Swoją drogą, właśnie dlatego był on w stanie opisać beznamiętnie działanie rządu despotycznego, w sposób niedostępny dla otumanionych chwalców.
W ostatnim, krótkim okresie Rzeczypospolitej Florenckiej (1498-1512) pełnił jedną z ważniejszych magistratur i znajdował się wśród czołowych statystów. Był to czas pomiędzy nieformalnymi rządami hipnotycznego mnicha Savonaroli (spalonego na stosie po wyklęciu przez papieża) oraz powrotem Medyceuszy, którzy od lat 30. XIV wieku przekształcili Florencję w swoje dziedziczne księstewko.
Dzieje owego demokratycznego przebłysku były raczej smutne. Florencka republika była w stanie przetrwać mimo wrogości potężniejszych sił, takich jak Państwo Kościelne czy Królestwo Neapolu, jedynie dzięki Francuzom, którzy przyszli przekształcić warunki polityczne Włoch we własnym interesie. Lud Florencji próbował się ochronić przez wybór “dożywotniego gonfaloniera”, Piero Soderiniego, który miał zapewnić trochę stabilności. Przy wsparciu Machiavellego ustanowił on stałą armię obywatelską zamiast najemniczej. Rzeczpospolita zdołała odbić Pizę, zbuntowaną w 1494 roku, ale w końcu sama została na nowo podbita przez Medyceuszy i porzucona przez Francję. Wydarzenia przypominające pod pewnym względami ostatnie, gorączkowe lata Starej Republiki.
Po klęsce Machiavellego uwięziono i torturowano, by w końcu umieścić go w odosobnieniu na wsi. To tutaj napisał swoje najważniejsze działa. Miały one stanowić praktyczne poradniki dla polityków, w zależności od ścieżki, jaką chcą wybrać: praworządną, republikańską albo autokratyczną.
A jednak prawie wszyscy dają się potem zwieść fałszywemu dobru lub fałszywej sławie i występują bezwiednie lub z własnej ochoty w ślady tych, którzy zasługują w większej mierze na naganę niż na pochwałę. I tak ludzie, którzy założeniem republiki lub królestwa mogliby zyskać sobie większą chwałę, ustanawiają tyranie, nie bacząc na to, ile tracą w ten sposób sławy, zaszczytów, bezpieczeństwa, spokoju i wewnętrznego zadowolenia, a przysparzają sobie hańby, potępienia, niebezpieczeństw i niepewności. Jest rzeczą całkowicie pewną, że ci, którzy pędzą w republice jakiej żywot prostych obywateli, a również ci, których fortuna lub męstwo wyniosło na tron, skoro oddadzą się lekturze starożytnych dziejów i wyciągną z niej wnioski, zapragną się upodobnić do Scypiona, nie do Cezara…
~ z “Rozważań nad dziesięcioksięgiem dziejów Rzymu Liwiusza”, ks. I, rozdz. X (w tłum. K. Żaboklickiego)
Głównym źródłem do badań zawartych w Rozważaniach jest rzecz jasna Rzym, ale autor rozważa także historię Aten i Sparty oraz własne obserwacje zebrane z Florencji i innych włoskich miast-państw. Z tego materiału Machiavelli wydobywał lekcje na temat równoważenia sił republikańskich instytucji, a także utrzymania państwa w bezpieczeństwie od tyranii i zewnętrznych najazdów.
Czy jego wysiłki były anachroniczne, przez porównywanie starożytności i (dla niego) nowoczesności? Częściowo tak, zwłaszcza z naszej perspektywy rozwiniętej nauki, tak bardzo bojącej się tak zwanego prezentyzmu. Ale zgodziłbym się z Machiavellim, że na najbardziej podstawowym poziomie mechanizmy polityki trwają. Co jest właściwe dla jednej chwili w czasie, często bywa właściwe także dla innych.
Dzisiaj zasady demokratyczne są uznawane, przynajmniej w słowach, w całym zachodnim świecie. Nie zawsze tak było; i niestety nie ma żadnego historycznego prawa chroniącego nas przed powrotem despotyzmu.
Istnieją idee usprawiedliwiające rząd autokratyczny, nawet przyznając, że rzeczypospolite są dobre dla “niektórych” okresów i “niektórych” ludów. Jeden przykład to stary, wychwalający bierność tradycjonalizm i nieruszaizm. Inny, nowocześniejszy, twierdzi, że musi się posypać trochę wiórów, żeby historia mogła się posunąć naprzód. W najtwardszej formie takie przekonania prowadzą do wniosku, że w niektórych kulturach, okresach i częściach świata nie powinno się domagać poszanowania swoich praw. W rzeczywistości jest to uzasadnienie dla zniewolenia i przemocy.
Pamiętajmy, że nawet w Rosji (czy też wówczas na “Wielkiej Rusi”), w XV wieku (a więc przed Polską, gdzie tron wciąż był dziedziczny de facto) istniały rozwinięte, prawdziwe rzeczypospolite: miasta-państwa w Pskowie i Nowogrodzie. To drugie było nawet potęgą handlową na skalę europejską. Tak się złożyło, że w 1478 wielki książę moskiewski, Iwan III zwany Wielkim, zmasakrował i zniszczył Nowogród, tak żeby takie rzeczy się już nigdy nie powtórzyły.
Powinniśmy zezwalać sobie na ocenianie dawnych ludzi na podstawie tego, co było dla nich wyobrażalne. Na przykład, możemy słusznie krytykować przedrozbiorową Polskę za złe traktowanie chłopów, ponieważ obywatele byli zupełnie w stanie dyskutować na temat tej kwestii. Pojawiały się nawet obietnice i wezwania, chociaż z wielu (zwykle niezbyt dobrych) powodów niewiele z nich wyszło. Ale z kolei idea głosowania kobiet była przez długi czas obca społecznościom na całym świecie, może poza jakimiś odosobnionymi przypadkami. Tak więc Polki zajmowały się różnymi gospodarczymi (głównie jako wdowy) i politycznymi przedsięwzięciami, czasem uczestniczyły w walkach z Tatarami, Turkami i pobuntowanym Kozactwem. Ale nie mamy solidnych podstaw do obijania Rzplitej za niepozwalanie im głosować. (Przynajmniej w etnicznej Polsce wykonują to prawo od 1918 roku, kiedy znowu wyłonił się niepodległy kraj).
Odkładając tę długą dygresję na bok, widziałbym dwie przyczyny, które wspólnie motywowałyby badanie polskiej historii, pomijając kwestie dziedzictwa, które mogą być ewentualnie istotne dla dzisiejszych Polaków, Ukraińców, Żydów, Białorusinów, Litwinów, Łotyszy i Niemców z dawnych Prus. Pierwszy powód jest taki, że Stara Republika była największą próbą budowy republikańskiego państwa pomiędzy ustanowieniem w Rzymie cesarstwa a rewolucją amerykańską. Z pewnością była najpoważniejsza pod względem terytorialnym, będąc nawet przez jakiś czas największym państwem europejskim, a także godna uwagi pod względem długowieczności (choć prześcigają ją Wenecja ze Szwajcarią na przykład) i wytworzonego historycznego materiału. Druga przyczyna to spektakularna i niezaprzeczalna klęska tego państwa. Pod koniec XVIII wieku Rzeczpospolita nie umiała się obronić przed rozbieraniem przez Rosję, Prusy i Austrię, ostatecznie kończąc swój żywot w roku 1795.
(Wspomniana katastrofa sprawiła, że czytanie książek historycznych stało się dla wielu Polaków (Stanisław Ignacy Witkiewicz pisał o tym) gryzącym i zawstydzającym przejściem. Pytanie brzmi, jak ci ludzie zdołali wszystko spalić? Wiele powstało odpowiedzi i wszystko, co można sobie pomyśleć, każdy możliwy zarzut został kiedyś wysunięty. Reżimy własne i obce, każde z własną narracją, pouczały zawsze i ganiły społeczeństwo, żeby nie powtórzać “przewin ojców”, a więc przede wszystkim, jakże by inaczej, “anarchii”. Dzisiaj staje się to jakby nudne, kiedy każda antyrządowa opozycja w Polsce zostaje porównana na przykład do konfederatów targowickich (grupy niezbyt rozgarniętych magnatów, którzy wezwali Rosję do interwencji w 1792 roku; czyn znajdujący ciekawą analogię w wystąpieniu arystokracji angielskiej w 1688 roku o interwencję niderlandzką, znaną skądinąd jako Sławetna Rewolucja, która położyła fundamenty dzisiejszego ustroju brytyjskiego) albo jakichś innych niesławnych osóbek. Ten blog przyjmie zatem politykę nieradzenia niczego Polakom).
Żyjemy w czasach, gdy radykalna prawica oskarża lewicę o przyczynianie się do erozji wartości i narodów, a lewica z kolei prawicę o torowanie drogi totalistycznemu faszyzmowi. Może być więc interesujące zbadania przykładu starej i dużej demokracji, która w końcu upadła.
Kac, opad, zawieruchy
Trudno tak naprawdę mówić o Rzptej bez wyjścia, ten jeden raz, poza rok 1795. Napotykamy tam mnóstwo tanich mitologii, wstydów i resentymentów, nie wspominając o nienawiściach, ale z tymi oczywiście nie da się dyskutować. To wszystko skłaniało mnie do pytania, czy naprawdę chcę wkraczać do tej dżungli. Ale może ktoś powinien. I kto wie, może po drugiej stronie znajdzie coś istotnego.
Tuż po upadku Polski podniosły się płacze i pojawił czarny pesymizm. Ci skłonni do klasycyzmu wspominali losy zniszczonych Troi i Rzymu. Wśród pustek i pogorzelisk, plądrowanych przez żołdactwo zwycięskich imperiów, nie było kryjówki ani nadziei, życia ani przyszłości.
Ale tak naprawdę wkrótce większość przyjęła coś, co historyk Jarosław Czubaty nazwał “zasadą dwóch sumień”. Wciąż pielęgnowano tradycję w domach, ale raczej nie wadzono się z nowymi rządami. (Co było możliwe, dopóki samo bycie Polakiem nie zaczęło powodować problemów w Rosji i Niemczech). Ale wciąż istnieli ludzie o gorętszej krwi, którzy wiedli naród do walki, czego najbardziej znanymi przykładami są powstania listopadowe i styczniowe. W powszechnym oporze Europy XIX wieku przeciwko despotyzmowi i czarnej reakcji polska flaga powiewała wysoko.
Większość narodów zaangażowanych w Republikę w końcu postanowiło wymazać ten rozdział ze swojej historii, a także, że wszystko było winą etnicznych Polaków. “Właściwi” Polacy rzecz jasna pieścili się historiami o dawno minionej chwale, ale szczegóły stawały się coraz bardziej niewygodne i ulegały zapomnieniu.
W XIX wieku na znaczeniu zyskał pogląd, że właściwym remedium na wiele niedobrych praw i wypaczenia gospodarcze, prowadzące w końcu do bezbronności rzplitej, powinna być monarchia absolutna. Ponieważ z zasady wolne państwa przegrywają. (Jakby co, powinno nas o tym przekonać zajrzenie do historii. Najpierw mamy Grecję pobitą przez Persów, a potem ciąg Rzymu, Szwajcarii, rewolucyjnej Francji i Stanów Zjednoczonych rozjeżdżanych przez wspaniałe monarchie). Żeby powiedzieć prawdę, były pewne trochę sensowne źródła takiego rozumowania: po pierwsze, ówczesna jednokierunkowa, heglowsko-darwinowsko-ewolucyjna wizja dziejów, po drugie fakt, że państwa zaborcze rzeczywiście były państwami niewolnymi.
Oczywiście, najbardziej uczciwa i spójna wersja takiego poglądu, wysuwana przez historyka Michała Bobrzyńskiego (1849-1935), była zbyt nieprzyjemna, żeby została powszechnie przyjęta przez Polaków, którzy chcieli zawsze myśleć miło o swoim państwie. Co najważniejsze, w książkach Henryka Sienkiewicza (1846-1916), wielce popularnego autora lekkich książek historycznych, a nawet laureata nagrody Nobla (serio), dobre postacie zawsze bałwochwalczo wielbią króla, a złe można łatwo rozpoznać po niewystarczająco etnicznie polskich i katolickich cechach. (Swoją drogą, jestem “etnicznym” Polakiem we względnie dobrych stosunkach z katolikami, odrzucam jednak głupotę i ekskluzywizm). Owa wąska wizja wysmażona przez Sienkiewicza dla jego czytelników do dzisiaj wpływa na światopogląd współczesnych Polaków.
To trochę smutne, że dzisiaj, w Rzeczypospolitej Polskiej, pozostaje tylko kilka konwencji nazewniczych, pięć czy sześć słów takich jak “Sejm” i “poseł”, i może pamięć o trzech wydarzeniach wojskowych (Grunwald i Wiedeń; okupacja Moskwy jest trochę niepoprawna polityczne, ale brzmi cool dla prawicy). Są jeszcze grupy przyjmujące powierzchownie “sarmackie” obrazy i używające ich do promowania wizji kraju z nieograniczonym rządem, wymuszaniem jednolitości religijnej itd. Co ciekawe, jest to właśnie stanowisko najsilniej odrzucane przez ich przodków, którzy ginęli w wojnach domowych i ocierali się o szaleństwo, żeby zapobiec realizacji takiego czegoś.
Nie jestem jednak prędki w osądzaniu ludzi przyjmujących durne poglądy. To prawda, że w historii najnowszej znajdujemy Polaków pobitych, wyjętych spod prawa, ujarzmianych, mordowanych, oczernianych i zdradzanych przy wielu okazjach. Co nie oznacza, że innym narodom się to nie zdarzało, natomiast Polacy najczęściej szli na czołowe zderzenie ze swoim losem i byli miażdżeni. Wyobraźcie sobie, że spotkałoby was to wszystko jako osobę, może poza zamordowaniem. Z dużym prawdopodobieństwem wytworzylibyście jakieś dziwne cechy osobowości. Ale i tak właściwym kierunkiem działania jest pójście naprzód i tworzenie przyszłości.
Lubię myśleć o Starej Republice jako o państwie znacznie bardziej wyluzowanym, wolnym od tragedii i traumy, nie szukającym zewnętrznego uznania, czy to przez pogardę samej siebie czy przez walkę o każdą drobnostkę na własny temat; a także całkiem godnym szacunku, pomimo wszystkich niedociągnięć, które zablokowały drogę do osiągnięcia pełni możliwości. Najistotniejsze, że przez jakieś cztery wieki ludzie byli tutaj wolni i sami stanowili o sobie. Nie wszyscy ludzie, ale pierwszy kluczowy krok, odrzucenie poglądu, że (parafrazując I. Kanta) rodzimy się do ubezwłasnowolnienia, z którego nie możemy się podnieść (wieczny argument autokraty), został poczyniony. Choćby wszystko zawiodło, myślę, że przynajmniej ukażę dawną siłę tego właśnie przekonania.
Błyskotki z przyszłości
Pierwszy raz pomyślałem o założeniu tego blogu przy czytaniu Rozważań o rządzie polskim Jean-Jacques’a Rousseau (1772). Jest to, jak sądzę, fascynujący przykład zastosowania jego abstrakcyjnej idei umowy społecznej do konkretnej, historycznej rzeczywistości tego państwa. Ale już wcześniej jako-tako wiedziałem, z zajęć na mojej uczelni na przykład, że te trzy czy cztery stulecia gęstego życia politycznego wytworzyły górę pisarstwa, publicystyki i różnej propagandy stronnictw tutaj w Polsce.
Niepokoiło mnie jedynie, że to będą w większości rozsądni ludzie, z którymi będę mógł się tylko zgodzić, przynajmniej w ogólności. Owszem, słyszę, jak głupio i naiwnie to brzmi, ale przypomnoijcie sobie, jak jednostronne jest nasze postrzeganie historii. Pomimo owych lęków zabrałem się za zbieranie mojej listy książek i odświeżanie wiedzy.
Ojezu. No tak. Okazuje się, że będziemy mieli odpowiednią porcję fanatyków, popaprańców i dosyć wątpliwych person, obok owych światłych osób, których popieram. I wiele przypadków pośrodku. W zasadzie będe was informował, którzy są którzy według mnie, zdając sobie sprawę, że do pewnego stopnia jest to przedmiotem dyskusji.
W najwcześniejszych latach XVI wieku mamy młodego Stanisława Dąbrówkę, mistrza sztuk wyzwolonych z Uniwersytetu Krakowskiego, który postanawia objaśnić optymalny ład polityczny poprzez schemat astrologiczny (Traktat wywodzący nowe zasady z “Polityki” [Arystotelesa]). Król jest zatem, według Dąbrówki, niczym Słońce, najdostojniejsza z planet. (Wciąż żyjemy w geocentrycznym Wszechświecie, Kopernik ma dwadzieścia osiem lat i niedawno został kanonikiem warmińskim po drugiej stronie kraju). Właściwe stosunki między władcą a poddanymi powinny odzwierciedlać porządek ciał niebieskich, chórów anielskich, sfer i żywiołów.
Ów ezoteryczny kierunek rozumowania zdaje się usadawiać w pewnych umysłach. Pięćdziesiąt lat później Stanisław Orzechowski wydaje swoje dzieła. Jest on uważany za jednego z najważniejszych myślicieli polskiego Odrodzenia, przynajmniej w dziedzinie politycznej, a wysuwa on pomysły w duchu, cóż, radykalnie libertariańskiej teokracji. Jakkolwiek by to brzmiało. Jego pisma rzeczywiście drukowano i czytano; zawierają ilustracje pełne złożonej i przedziwnej symboliki. Orzechowski był księdzem katolickim i człowiekiem silnej wiary, chociaż nie podobała mu się idea celibatu: miał żonę i gromadę dzieci, ku bezsilnej wściekłości kościelnych przełożonych. Tak się jakoś złożyło, że kolejne pokolenia zobaczyły w nim wielkiego wczesnego ideologa Złotej Wolności. (Złota Wolność była popularnym sloganem, odnoczącym się z grubsza do sposobu funkcjonowania tego państwa).
Pozostawmy na razie na boku resztę polskich autorów. Muszę jedynie zapowiedzieć, że będziemy kiedyś mówić o Dembołęckim. Był to wspaniały, smakowity, o tak, wyśmienity myśliciel. A także, jak słyszę, zawołany najemnik, i podobno nawet barokowy kompozytor.
Mieliśmy także cudzoziemców, którzy mieli ciekawe rzeczy do powiedzenia o polskiej polityce. Wspomniałem już o Rousseau, ale wcześniej zgłosił się Gottfried Wilhelm Leibniz. Mogliście słyszeć o nim jako o jednym z najważniejszych niemieckich filozofów i matematyków, współtwórcy rachunku różniczkowego, wynalazcy ‘monad’ i ‘światów możliwych’. Napisał on także 350-stronnicowe dzieło doradzające, na kogo głosować w elekcji 1668: Wzorzec dowodów politycznych. Miał on udowodnić, za pomocą metody naukowej i nieskazitelnej logiki, że pewien mało znany niemiecki książę (zupełnie przypadkiem patron Leibniza) powinien zostać wybrany na króla. (Nauka przegrała tutaj w końcu z popularnością Michała Korybuta Wiśniowieckiego, który został wybrany ze względu na udział jego zmarłego ojca w wojnie z Kozakami). Mowa tutaj, muszę przyznać, o jednej z dziwniejszych pozycji na mojej liście. Wzorzec to dzieło świeże i zaskakująco dobrze poinformowane.
Niektóre obce opisy Polski są owocem szpiegostwa. Rozpoczniemy lekturą A Relation of the State of Polonia and the United Provinces of that Crowne (1598), autorstwa najpewniej Johna Peytona, agenta JKMości Elżbiety I Angielskiej. Niewykluczone będą także relacje weneckich dyplomatów i fragmenty pamiętnika pana d’Éon, francuskiego szpiega z XVIII wieku.
Kwestie osobiste
Pisząc po angielsku, mam nadzieję poprawić się w pisaniu po polsku. Zauważam, że często wykolejam się przez perfekcjonizm i dygresje, starając się omówić wszystko i najlepiej, jak to możliwe. W liceum chciałem być pisarzem, i to mnie zraniło poniekąd na całe życie. Pisanie czegokolwiek na uczelnię jest szczególnie koszmarne, bo na dodatek wymuszone.
Po angielsku mało mnie obchodzi unikanie klisz. Poza tym jestem mniej obciążony utartymi polskimi sposobami akademickiego/dziennikarskiego myślenia i pisania. Nie mam tu na myśli, że są one jakieś fundamentalnie złe, po prostu stały się już trochę podstarzałe i myślę, że dobrze byłoby się od nich czasami oddalić.
Jestem posiadaczem licencjatu z historii z Uniwersytetu Warszawskiego. Po zdobyciu tegoż przesunąłem się w kierunku bardziej technicznym, który mi się podoba, ale nudzi po dłuższym czasie. Postanowiłem zatem założyć tę stronę jako właściwe hobby. W czasach pradawnych ludzie miewali coś takiego.
Nie musicie wierzyć w podawane przeze mnie wiadomości, chociaż bardzo się staram uwzględniać fakty powszechnie znane lub łatwo sprawdzalne. Większość książek dostępna jest w sieci.
Zdradzę wam jeszcze jedną tajemnicę. Jeżeli bym zaczął taki blog po polsku, najpewniej nikogo by to nie obeszło. Będę czytać książki naprawdę pokryte kurzem i niemal nieruszane przez całe stulecia. Ale skoro piszę po angielsku, mogę przynajmniej liczyć, że niektórych zaciekawi, co będę miał do przekazania międzynarodowej publiczności, albo może się o coś obrażą, albo polecą mnie poprawiać w szczegółowych kwestiach. Oczywiście, chciałbym też dowiedzieć się o zdaniu reszty świata na te tematy.
A teraz, moi czytelnicy, wypocznijcie dobrze tej nocy: albowiem jutro wyruszymy w morze, ku Starej Republice!
/-/ Popiel.
Start the discussion